W ostatnim tygodniu bardziej uważnie niż zazwyczaj przyglądam się danym statystycznym, opisującym poziom życia przeciętnego zjadacza ryżu w Indonezji. Jednym z powodów tej wzmożonej uwagi jest opublikowana niedawno przez Bank Światowy zmiana poziomu ubóstwa ekstremalnego dla krajów rozwijających się. Obowiązujące do tej pory 2,15 $ na osobę na dzień, podniesione został do kwoty 3 $ na głowę na dobę.
Wywołało to niemałe trzęsienie ziemi w indonezyjskich statystykach. Zmiana, wydawałoby się całkiem niewielka a tym czasem w Dżakarcie przełożyła się na kolosalne zmiany w ekonomicznych danych liczbowych.
Przy poprzednim poziomie 2,15 $ na osobę na dobę, Indonezja legitymowała się 3,56 milionami obywateli żyjącymi na co dzień w skrajnym ubóstwie, co napawało rządzących wręcz dumą, gdyż stanowiło zaledwie 1,26 procenta populacji kraju.
Dziś, kiedy skrajnie ubogim jest już każdy, kogo dzienna zasobność portfela nie przekracza równowartości 3 $, liczba mieszkańców RI żyjących poniżej tego poziomu, to już nie bagatela, bo aż 15,42 mln osób, czyli 5,5 procenta populacji.

Dane te pokazują, po pierwsze jak iluzoryczne było przekonanie polityków na Jawie o pozornym bogaceniu się i wychodzeniu z ubóstwa społeczeństwa Indonezji.
Drugim ciekawym wnioskiem jest fakt niezwykle cienkiej linii pomiędzy ubóstwem i biedą, mówiący jak wielka masa ludzi mieści się w tym niewielkim obszarze 85 centów na osobę na dzień, dzielącym taryfikatory starego i nowego porządku oraz skłania do refleksji, o ile więcej skrajnie ubogich Indonezyjczyków żyłoby na archipelagu, gdyby za poziom skrajnego ubóstwa przyjąć 4,2 $?! Bo taki właśnie poziom Bank Światowy przyjął dla krajów średnio rozwiniętych do których aspiruje Indonezja.
Jednym z kluczowych komponentów wpływających na zasobność portfeli indonezyjskich rodzin oraz poziom życia obywateli jest wskaźnik zatrudnienia i bezrobocie o których również głośno dyskutuje się ostatnio w Dżakarcie.
W Indonezji statystyki dotyczące zatrudnienia a tym bardziej bezrobocia zawsze były tematami bardzo zamglonymi, by nie rzec swego rodzaju ekonomicznym tabu. Nie inaczej jest i dzisiaj.
Za osoby bezrobotne uznaje się oficjalnie 7,28 miliona obywateli, co tanowi 4,76 % rynku pracy. Mocno zmylającym jest jednak fakt, iż prawo Indonezji za osobę pracującą uznaje każdego, kto przepracował tygodniowo chociaż jedną godzinę. Trudno zatem tak naprawdę oszacować realną skalę bezrobocia oraz jaki jest poziom tzw. bezrobocia ukrytego, obejmującego osoby imające się dorywczo jakichkolwiek zajęć w przytoczonym jednogodzinnym tygodniowo wymiarze.
Sporo kontrowersji wzbudziło ostatnio wystąpienie Ministra ds. indonezyjskich Pracowników Migracyjnych. Pan Abdul Kadir Karding dywagując o rosnącym bezrobociu na Archipelagu, zachęcił otwarcie obywateli RI do wyjazdu i podejmowania pracy za granicą. Było by to jego zdaniem najlepszym rozwiązaniem problemu bezrobocia w kraju. Karding zasugerował, iż szukanie pracy za granicą nie powinno być, to tak jak do tej pory, jedynie lukratywną alternatywą, ale wręcz głównym wyborem dla bezrobotnych Indonezyjczyków.

Na dzień dzisiejszy poza granicami Kraju, legalnie lub nielegalnie pracuje około 9,5 miliona obywateli Indonezji.
I to chyba najlepiej oddaje wagę problemu i skalę zjawiska na rynku pracy w 285 milionowym kraju.
Reasumując … niezbyt różowe wydają się perspektywy na poprawę życia najuboższych mieszkańców archipelagu w najbliższym, krótkoterminowym okresie. Państwo i rządzący nie mają chyba konkretnego pomysłu, jak efektywnie podnieść poziom życia, dać pracę i zredukować bezrobocie zarówno w rzeczywistej jak i ukrytej formie.
Wczorajsze oświadczenie minister finansów Pani Sri Mulyani, dotyczące porażki polityki fiskalnej, czytaj niższej o ponad 5 % ściągalności podatków od pierwotnie zakladanej w budżecie na rok 2025, oznaczać może tylko jednio – trudny drugi rok prezydentury dla duetu Prabowo Gibran.
